Archiwa tagu: Il ballo delle Ingrate

Bal Niewdzięcznych w Łazienkach

Claudio Monteverdi, Il ballo delle ingrate SV 167

II Festiwal Barokowy Polskie Opery Królewskiej
11 września 2022
Teatr Królewski w Łazienkach, Warszawa

Si dolce e’l tormento –  (także: Si dolce e’l tormento, Quel sgauardo sdegnosetto, Il combattimento di Tancredi e Clorinda, Lamernto della Ninfa, Chiome d’oro, bel thesoro, , Damigella tutta bella, Zefiro torna e di soavi accenti)

Kierownictwo muzyczne – Krzysztof Garstka
Reżyseria, inscenizacja – Ryszard Maciej Nyczka
Scenografia – Marlena Skoneczko
Choreografia – Joanna Lichorowicz-Greś
Reżyseria świateł – Maciej Igielski
Projekcje – Marek Zamojski

Wykonawcy
Venere – Dorota Lachowicz
Amor – Iwona Lubowicz
Plutone – Dariusz Górski
Una dell’ingrate – Marta Boberska
Ombre d’Inferno – Julita Mirosławska, Jakub Foltak, Sylweter Smulczyński, Michał Janicki
Quattro ingrate – Dorota Lachowicz, Iwona Lubowicz, Marta Boberska, Julita Mirosławska
Capella Regia Polona, dyr. Krzysztof Garstka

Il ballo delle ingrate nazywane jest różnie. Najpopularniejsze jest określenie opera-balet lub z włoska ballo. Jest to dzieło niewielkie rozmiarem, dlatego najczęściej bywa wykonywane wespół z innymi dziełami mistrza, przeważnie w wersji koncertowej.

Twórcy spektaklu Polskiej Opery Królewskiej o tytule zaczerpniętym z jednego z najpopularniejszych madrygałów Monteverdiego Si dolce e’l tormento wpletli ballo w ciąg scenicznych zdarzeń, pośród których królowały miniaturki ilustrujące kolejne wybrane madrygały i dwie większe formy zainscenizowane wokół madrygału Il combattimento di Tancredi e Clorinda i właśnie wokół Il ballo delle ingrate. Ballo było tu najdłuższą z kompozycji mistrza i zostało zainscenizowane z dużą starannością, z zaangażowaniem sporego zespołu wykonawców.

Przypomnijmy w skrócie akcję opery-baletu: Wenus i Amor zstępują do podziemnego królestwa Plutona i skarżą się władcy piekieł na Niewdzięczne, które nie chcą kochać. Wenus prosi Plutona, aby wypuścił na chwilę uwięzione Niewdzięczne, aby świat ujrzał męki, nałożone nań za obojętność i wzgardę, którą okazywały swoim wielbicielom. Ta prezentacja ma uświadomić widzów i ostrzec ich przed taką postawą. W finale jedna z Niewdzięcznych opłakuje swe błędy i żegna się ze słońcem.

Jedna z Niewdzięcznych; mat. POK

Dzięki scenicznej aranżacji dydaktyczna prezentacja mąk piekielnych przybrała formę akcji baletowej. Jej bohaterkami są dwie potępione dusze męczone przez czwórkę piekielnych strażników. Choreografia tej sceny jest bardzo wyrazista: prześladowcy to czterech mężczyzn, a męki do złudzenia przypominają sceny… zbiorowych gwałtów. Nie wiem, czy dokładnie o to chodziło reżyserowi, ale takie skojarzenie narzucało się samo.

Partię Wenus interpretowała Dorota Lachowicz – jak zwykle znakomita. Jako bogini miłości była w odpowiednich proporcjach pryncypialna i frywolna. Filuternie ruchliwym Amorem była Iwona Lubowicz. Obie solistki w jaskrawoczerwonych, bardzo efektownych kostiumach w charakterystycznym stylu Marleny Skoneczko stanowiły kolorystyczna dominantę sceny. Pluton w interpretacji Dariusza Górskiego to moralny hipokryta – pod adresem poddanych jego władzy Niewdzięcznych wygłasza umoralniające kazania, co nie przeszkadza mu figlować z Wenus pod osłoną trenu jej jaskrawej sukni. Finałowy lament jednej z Niewdzięcznych interpretowała Marta Boberska. Wszyscy soliści byli przekonujący w swych rolach, choć na tym tle, jak zwykle, wyróżniała się Dorota Lachowicz.

Wenus i Amor dyskutują z Plutonem; mat. POK

W spektaklu solistom towarzyszyła Capella Regia Polona prowadzona od klawesynu przez Krzysztofa Garstkę, kierownika muzycznego całej produkcji. To w tej chwili zespół świetnych muzyków, a z muzyczną materią mistrza z Cremony radzą sobie wyjątkowo dobrze. Udowodnili to już w dotychczasowych inscenizacjach operowych, zwłaszcza Orfeuszu, premiera spektaklu Si dolce e’l tormento tylko to potwierdziła. Jednak według mojej oceny ballo było najsłabszą częścią tego niby-pasticcia, a to za sprawą użycia w wielu miejscach, zwłaszcza w części końcowej nadmiernie wolnego tempa, rozciągającego finał do granic. Co nie zmienia faktu, że gra zespołu była najmocniejszym punktem wieczoru.

Podsumowując, zdaję sobie sprawę z trudności inscenizacyjnych, które stanęły przez reżyserem spektaklu – musiał połączyć kilka niespecjalnie pasujących do siebie elementów w spójną całość, co udało mu się zaskakująco dobrze. Pod względem muzycznym było to przedstawienie bardzo udane, na wysokim poziomie wykonawczym zarówno ze strony solistów, jak i instrumentalistów. Dla wielbicieli Monteverdiego – prawdziwa uczta!