Jean-Philippe Rameau Dardanus (wersja koncertowa)
Festiwal Opera Rara, Filharmonia im. Karola Szymanowskiego w Krakowie
13.02.2025
Wystąpili:
Dardanus (tenor) – Antonin Rondepierre
Amor, Iphise (sopran) – Sophie Junker
Teucer, Isménor (bas) – Tomáš Král
Anténor (bas) – Jarosław Kitala
Vénus (sopran) – Anna Zawisza
Bergère, Premier Songe, Une Phrygienne, Un Plaisir (soprano) – Sylwia Olszyńska
Frygijczyk, Trzeci Sen – Sebastian Szumski
Drugi Sen – Bartosz Gorzkowski
Chór i Orkiestra Festiwalowa pod dyr. Marcina Świątkiewicza
Opera barokowa nie jest w Polsce bardzo popularna, a barokowa opera francuska w szczególności. Spośród mistrzów francuskiego baroku najwięcej szczęścia ma z pewnością Jean-Philippe Rameau. W ostatnich latach przyczyniła się do tego Warszawska Opera Kameralna, wystawiając dwukrotnie Pigmaliona oraz Kastora i Polluxa, a także Stefan Plewniak, który przygotował w 2015 roku koncertową, a w 2016 sceniczną wersję Les Indees Galantes na Festiwalu Operowym w Bydgoszczy, a w 2018 – również w Bydgoszczy – Naïs. Warte odnotowania jest wykonanie w Łodzi Platee w 2021. Osobne miejsce należy się z pewnością festiwalowi Opera Rara, który w 2014 roku gościł Marca Minkowskiego i jego orkiestrę Les Musiciens du Louvre z koncertową wersją Les Boreades, 2019 zaprezentował sceniczną wersję opery Hipolit i Arycja, natomiast w tym roku przedstawił koncertową wersję Dardanusa. Jest to prapremiera polska, trochę szkoda, że nie na scenie, zwłaszcza biorąc pod uwagę liczbę tańców co najmniej równą liczbie arii. Ale być może właśnie stąd bierze się trudność z operą francuską – do inscenizacji potrzebni są w takim samym stopniu soliści, jak i balet.
Dardanus jest operą w pięciu aktach z prologiem – rozbudowany wstęp jest również znakiem firmowym opery francuskiej. Występują w nim olimpijscy bogowie, a ich obecność bywa tylko pretekstem do czołobitnych arii pod adresem aktualnie panującego Ludwika. W Dardanusie wstęp ma treść mitologiczną, pozbawioną odniesień do współczesnego artyście dworu. Opowiada zaś o stosunkach panujących w krainie Amora, w które postanawia wkroczyć Wenus; jednak odbierając Zazdrości i jej pomocnikom możliwość mącenia, pozbawia Amora motywacji do działania. Wycofuje się więc z tego pomysłu i w zamian opowiada nam skomplikowaną historię miłosną Dardanusa. Po szczegóły tej historii odsyłam do streszczenia libretta, a na potrzeby tej relacji napiszę tylko, że po dramatycznych zawirowaniach następuje happy end i bohater łączy się z ukochaną Ifis, jednając przy okazji wrogie armie i narody.

Polska prapremiera Dardanusa zgromadziła wykonawców znakomitych – przede wszystkim w partiach najważniejszych. Tytułowym bohaterem był francuski tenor Antonin Rondepierre, zaś jego ukochaną Ifis interpretowała znakomita belgijska sopranistka Sophie Junker, występująca też w prologu jako Amor. Rondepierre’a słyszałam po raz pierwszy, a jego wysoki tenor, właściwy dla opery feancuskiej wydał mi się bardzo lekki, melodyjny i znakomicie sobie radził w tej wysokiej partii. Sophie Junker to jedna z moich ulubionych solistek – uwielbiam brzmienie jej sopranowego głosu, podziwiam również jej umiejętności interpretacyjne. Sophie Junker potrafi przekazać więcej emocji samym ruchem brwi, niż robi to wielu aktorów, działając na scenie. Oboje byli naprawdę fantastyczni – mimo braku scenografii i ruchu scenicznego potrafili przenieść nas w wyimaginowany świat antycznego dramatu. Tej parze bohaterów towarzyszył Tomas Kral w podwójnej roli Teucera i Ismenora. To sprawdzony i wielokrotnie występujący na polskich scenach bas (ostatnio w listopadzie podczas festiwalu Eufonie w warszawskiej filharmonii), znany ze swoich umiejętności wokalnych i aktorskich.
Towarzyszący tej trójce polscy soliści, przede wszystkich Jarosław Kitala jako Atenor i Anna Zawisza jako Wenus, w rolach drugoplanowych, choć ważnych, starali się sprostać trudnym wokalnie partiom. Zwłaszcza Kitala nadał postaci Atenora rys prawdziwie dramatyczny, a nawet tragiczny, Zawisza zaś wyposażyła swoją Wenus w zalotny, kokieteryjny styl (może poza chwilą, gdy się „zapodziała”, i trzeba było jej szukać za kulisami, co wytrwale starał się wypełnić grą Marcin Świątkiewicz).

I w ten sposób dotarliśmy do Marcina Świątkiewicza i Orkiestry Festiwalowej zasługujących na najwyższe wyrazy uznania – orkiestra była fantastyczna, interpretowała przepiękną muzykę Rameau z prawdziwie francuską gracją i lekkością. Świątkiewicz prowadził tę orkiestrę od klawesynu z takim zaangażowaniem, że niekiedy zdawał się tańczyć na scenie, jakby wypełniając baletowe partie tego lirycznego dramatu. Jednak brak scen tanecznych i baletu można było po prostu wypełnić słuchaniem muzyki, co było czystą przyjemnością. Nie uważa się Dardanusa za najwybitniejsze dzieło operowe Rameau, nawet Kamiński w swojej księdze Tysiąc i jedna opera uważa, że istotna jest w nim wyłącznie muzyka i poleca go raczej jako… suitę orkiestrową, niż dramat teatralny. Nie szłabym tak daleko. Jakkolwiek nieodmiennie zachwyca mnie nieprzebrane wręcz bogactwo muzyki Rameau i jego zaskakująca inwencja melodyczna, to jednak Dardanus w wersji koncertowej broni się całkiem dobrze, zwłaszcza w wykonaniu tak dobrych solistów. A muzyka? No cóż. Po prostu zachwyca.