Georg Friedrich Haendel, Il pastor fido, HWV 7
XII Międzynarodowy Festiwal Muzyki Dawnej Improwizowanej All’Improvviso, Teatr Miejski w Gliwicach
1.05. 2019
Kierownictwo muzyczne: Martyna Pastuszka, Marcin Świątkiewicz
Reżyseria: Daniel Pfluger
Światła: Styliana Kaltsou
Scenografia: Giorgios Kolios
Kostiumy: Giannis Katranitsas
Wideo: Sarah Scherer
Wykonawcy
Mitrillo (kontratenor) – Philipp Mathmann
Amarilli (sopran) – Sophie Junker
Eurilla (sopran) – Rinnat Moriah
Silvio (kontratenor) – Nicholas Tamagna
Dorinda (mezzosopran) – Anna Starushkevych
Tireno (baryton) – Zachary Wilson
Taniec – Davidson Jaconello
{oh!} Orkiestra Historyczna, dyr. Martyna Pastuszka
Odnaleźć na polskich scenach operowych Haendlowska premierę to dzisiaj prawdziwe wyzwanie. Powstają co prawda pojedyncze inscenizacje, np. podczas dorocznych edycji Festiwalu Oper Barokowych Dramma per Musica czy na deskach oper kameralnych, czasem z przedstawieniem przyjeżdżają do nas wykonawcy z innych scen europejskich, wystawiając jednak głównie wersje koncertowe, co było przez kilka lat domeną Festiwalu Opera Rara. Także na festiwalu All’Improvviso w Gliwicach mogliśmy usłyszeć w ubiegłym roku wersję koncertową opery Leonarda Vinciego Gismondo, Re di Polonia.
Inicjatywę festiwalu, żeby w tym roku pokusić się o inscenizację sceniczną przyjęłam z prawdziwym entuzjazmem. Organizatorom nie zabrakło na szczęście odwagi, której brak dyrektorom innych scen muzycznych w Polsce. Zaproszono międzynarodową ekipę reżysersko-scenograficzną, młodych solistów i znakomicie się rozwijającą {oh!}Orkiestrę Historyczną. Efekt mogliśmy obejrzeć i usłyszeć 1 maja na scenie Teatru Miejskiego w Gliwicach.
Zanim przejdę do refleksji na temat inscenizacji, kilka słów o samej operze. Il pastor fido to jedna z wczesnych oper Georga Friedricha Haendla. Premiera miała miejsce w londyńskim Queen’s Theatre na Haymarket w 1712 roku – półtora roku po entuzjastycznie przyjętym Rinaldzie. Wierny pasterz poniósł jednak spektakularną klęskę i po zaledwie siedmiu przedstawieniach zszedł z afisza. Kompozytor powrócił jednak do tego dzieła po ponad dwudziestu latach i dokonawszy daleko idących zmian, doprowadził do powtórnej premiery – i to podwójnej – w roku 1734, w maju i w listopadzie. Z pierwotnej opery wykorzystał w maju mniej więcej jedną czwartą, a zmiany dotyczyły przede wszystkim dopasowania dzieła do błyszczącej gwiazdy Carestiniego, który zaśpiewał wówczas główną partię Mitrilla. W listopadzie natomiast Haendel dodał nieco materiału muzycznego, w którym mogła się pokazać na scenie Marie Salle – znana wówczas primabalerina francuska.
Powiedzmy sobie szczerze – treść libretta jest niezbyt ciekawa – Giacomo Rossini niewiele wydobył ze znanego poematu Guariniego i ułożył libretto do bólu banalne. Amarilli kocha – z wzajemnością – Mitrilla, jednak jest zmuszana do poślubienia Silvia. Nie zdaje sobie sprawy, że ma rywalkę we własnej przyjaciółce, Eurilli. Wskutek jej intryg Amarilla zostaje przyłapana na zaaranżowanej przez rywalkę schadzce i skazana na śmierć. Oczywiście w ostatniej chwili wyrok zostaje cofnięty i zakochani mogą się połączyć. Tej głównej intrydze towarzyszy równolegle historia Silvia, który ugania się za zwierzyną po lesie, nieczuły na umizgi zakochanej w nim Dorindy. Dopiero raniąc ją przypadkowo i opiekując się nią w poczuciu winy, przekonuje się, jak jest dla niego ważna. Tu happy end jest również oczywisty. Jak widać z tego pobieżnego streszczenia, treści w operze jest niewiele – ot, miłosne perypetie zakończone obowiązkowym połączeniem zakochanych par.
Jak na standardy oper barokowych, które – uczciwie mówiąc – są zwykle stekiem nieprawdopodobnych nonsensów, ta opera Haendla jest kompletnie nijaka. Nie ma w niej żadnej akcji, a intryga jest wątła i mało efektowna. Prawdziwą treścią dzieła są bowiem uczucia i to meandry emocji i ich zderzenia wymagają scenicznej oprawy. I tu niestety objawiła się słabość inscenizacji gliwickiej. Wydaje się, że Daniel Pfluger nie sprostał temu wyzwaniu, choć należy uczciwie przyznać, że przy tak wątłej akcji scenicznej było ono ekstremalnie trudne. Zabrakło wizji całości i jej konsekwentnej realizacji, choć w samym spektaklu odnaleźć można było kilka naprawdę znakomitych pomysłów, które świetnie wypaliły na scenie (scena ranienia Dorindy przez Silvia!). Przede wszystkim wygląda na to, że reżyser wespół ze scenografem i autorem kostiumów nie zdecydowali się do końca, czy zachowują pastoralny charakter opery, czy konsekwentnie ją uwspółcześniają. Scena przedstawiała pokój zupełnie współczesny, na ścianie wyświetlano projekcje ze smartfona – sms-y i zdjęcia komentujące akcję (świetny pomysł) – a równocześnie główni protagoniści nosili dziwaczne sandały i kostiumy stanowiące chyba jakąś parafrazę greckich szatek. Jedyna osoba, którą ubrano we współczesny kostium, reprezentant władzy – w oryginale kapłan, a w spektaklu policjant – wypadł w tym kontekście najlepiej.
Nie jestem również do końca zadowolona ze scenicznego ruchu, ale tu pojawia się inny problem. Reżyser postawił na balet w jednoosobowym wykonaniu Davidsona Jaconello, co było pomysłem ciekawym i w wielu scenach sprawdzało się świetnie, ale tu również zabrakło konsekwencji. Właściwie do końca rola tancerza nie było jednoznaczna – raz stanowił alter ego poszczególnych bohaterów, raz komentował ich emocje, był też sam bohaterem wielu projekcji. Na tak kluczową rolę zabrakło jednak choreograficznych pomysłów i koniec końców Jaconello stale obecny na scenie i poruszający się na niej w dość chaotyczny sposób stawał się coraz bardziej denerwujący; mniej więcej od połowy spektaklu bardziej w nim przeszkadzał, niż go wzbogacał. Najlepiej w przedstawieniu została wyreżyserowana para Silvia i Dorindy – może dlatego, że postawiono na komiczny, lekko groteskowy charakter ich relacji i odgrywanych przez nich perypetii. Odrobina humoru zawsze się w takich sytuacjach sprawdza.
Materiał muzyczny Il pastor fido, jak to u Haendla, przewija się w wielu jego dziełach. Mistrz miał zwyczaj wykorzystywać te same watki wielokrotnie, choć trzeba uczciwie przyznać, że „zrzynał od siebie”, jak zgrabnie to ujęła zaprzyjaźniona fanka jego twórczości. W pierwotnej wersji Il pastor fido pobrzmiewają echa Rodriga i Agrippiny, w późnej z kolei Ezia i Riccarda I. A ponieważ jest to materiał znakomity, do dziś możemy dosłuchiwać się tych samych wątków w wielu dziełach i cieszyć się nimi z równą przyjemnością. Pierwotnie trzyaktową operę podzielono w Gliwicach na dwie części poprzedzone – jak to u Haendla – olśniewająco piękną uwerturą.
Główne partie w operze należą do kontratenorów: partię Mitrilla wykonał młody kontratenor niemiecki Philipp Mathmann, Sylvia zaś – znany już z ubiegłorocznego występu w operze Vinciego – Nicholas Tamagna. Partia Mitrilla przeznaczona dla ekstremalnie wysokiego, sopranowego kastrata (pisana dla Pellegriniego i Carestiniego) jest błyskotliwa i trudna. Mathmann chyba nie do końca sobie z nią poradził. To bardzo młody kontratenor o wysokim świdrującym głosie, został opisany w programie jako wschodząca gwiazda. Nie miał co prawda problemu z osiągnięciem nawet najwyższych sopranowych dźwięków, ale głos, którym je podawał brzmiał zbyt ostro i surowo. Czeka go jeszcze sporo pracy, ale przy wyjątkowych warunkach głosowych i sprzyjającym repertuarze z pewnością ma dużą szansę na sceniczną karierę. Nicholas Tamagna, który w operze Vinciego śpiewał w ubiegłym roku niewielką rólkę Ermanna, jako Silvie pokazał nie tylko znakomity talent wokalny, ale również aktorski. W tym spektaklu był jednym z najjaśniejszych punktów obsady. Drugą niewątpliwą gwiazdą opery była Sophie Junker, młoda sopranistka z Belgii o znakomitych warunkach głosowych i niepospolitej urodzie. Już w ubiegłym roku w koncertowym wykonaniu opery Vinciego zwracała uwagę nietuzinkowym talentem scenicznym. W operze Haendla zyskała kolejną okazję zaprezentowania nie tylko swoich możliwości głosowych, ale również dramatycznych, i w pełni ją wykorzystała.
Pozostałe partie żeńskie wykonywały Rinnat Moriah, młoda sopranistka z Izraela, jako podstępna Eurilla, i Anna Starushkyevych, mezzosopran z Ukrainy, jako Dorinda, swoją vis comica stanowiła dobraną partnerkę Tamagni. I w końcu otwierający spektakl i podsumowujący go w finale amerykański baryton Zachary Wilson był również mocnym punktem obsady.
Szczególne miejsce w tegorocznym spektaklu należy się jednak {oh!}Orkiestrze Historycznej po zgodnym prowadzeniem koncertmistrzyni Martyny Pastuszki i klawesynisty Marcina Świątkiewicza. Obserwuję rozwój tego zespołu niemal od chwili powstania w 2012 roku i jestem naprawdę pod wrażeniem poziomu wykonawczego, jaki osiągnęli w ciągu tych kilku lat. Są niebywale pracowici, mają ciekawy repertuar – miałam okazję słyszeć ich zarówno podczas spektakli operowych, jak podczas koncertów czysto instrumentalnych. Dorobek tak młodej orkiestry wypracowany w tak krótkim czasie jest imponujący. Ubiegłoroczny spektakl Vinciego zaprezentowali później w Theater an der Wien i w Sali Czajkowskiego w Moskwie. Tegoroczny spektakl Il Pastor fido zostanie pokazany w czerwcu podczas Handel-Festspiele Halle.
Organizatorzy Festiwalu All’Improvviso, czyli przede wszystkim Towarzystwo Kulturalne FUGA, a także Teatr Miejski w Gliwicach i {oh!} Orkiestra Historyczna obiecują nam utrzymanie tradycji Gliwic jako corocznego miejsca spotkań miłośników opery barokowej. To najlepsza z możliwych wiadomości. Trzymam kciuki!
Słowa kluczowe: All'Improvviso, Haendel, Il Pastor fido, opera barokowa, opera włoska