Sala Koncertowa Akademii Muzycznej, Łódź
4,5.11.2021,
Kierownictwo muzyczne – Marcin Sompoliński
Reżyseria – Natalia Kozłowska
Scenografia, kostiumy – Zuzanna Markiewicz
Ruch sceniczny – Agnieszka Łuczyńska
Wykonawcy:
Platée, nimfa (tenor) – Łukasz Baltazar Kózka/Paul Belmonte
Kitajron, król Grecji (bas) – Wojciech Sztyk/ Adam Kamieniecki
La Folie, Szleństwo (sopran) – Aleksandra Bednarz
Merkury ( tenor) – Mikołaj Zgódka
Jowisz (bas) – Maciej Wągrocki/ Piotr Sroślak
Momus (bas) – Michał Słowikowski
Junona (sopran) – Anna Mielczarek/Weronika Leśniewska
Clarine (sopran) – Anna Liakh
Tespis (tenor/sopran) – Mikołaj Zgódka/Magdalena Deptuła
Talia (sopran) – Maria Okońska
Amor (sopran) – Marta Pierzchała
Satyr (bas) – Kamil Guszczyński
Tancerze –Magdalena Kowalewska, Magdalena Niełaczna, Kamil Olczyk, Karolina Stępniak
Chór Akademii Muzycznej w Łodzi
Międzyuczelniana Orkiestra Barokowa
dyr. Marcin Sompoliński
Usłyszałam ostatnio z usta pewnej melomanki, że przedstawienia studenckie są grane zwykle na 200%. Coś w tym jest. Co prawda to nie był główny powód mojej wyprawy do Łodzi, a główną role odegrała tu ciekawość: jak z operą Rameau zmierzy się bardzo przeze mnie ceniona reżyserka Natalia Kozłowska. Zwłaszcza że tego dzieła jeszcze w Polsce nie wystawiano – a przynajmniej nie udało mi się odkryć śladów takiej inscenizacji z przeszłości. A więc jedno z najbardziej znanych dzieł operowych Rameau, dość specyficzne, bo komiczne, w dodatku prapremiera i do tego pełna wersja sceniczna – czegóż chcieć więcej!
Już przed spektaklem słyszałam wypowiedź Natalii Kozłowskiej, że przygotowuje wersję uwspółcześnioną, że tłem wydarzeń będzie szkoła, panujące w niej stosunki, które ujawnią się szczególnie mocno podczas przygotowanego na scenie przedstawienia – czyli teatr w teatrze. I po przejrzeniu libretta wydało mi się to bardzo trafne. Rzeczywiście szkoła z jej ewidentną hierarchicznością – temat tak ograny w amerykańskich filmach dla młodzieży – to miejsce, w którym jak w soczewce skupiają się społeczne konflikty. Ich bohaterowie: szkolni liderzy, popularni i rządzący rówieśnikami przy pomocy paczki przyjaciół, klasowy tłumek, idący bez refleksji za liderami, i wreszcie outsiderzy, odstający od średniej, a więc nieco inni niż szkolna masa, walczący o swoją pozycję, często będący przedmiotem kpin, niewybrednych żartów i wreszcie przemocy. Kto lepiej może oddać na scenie to środowisko niż sama młodzież, która tkwiła niedawno bądź jeszcze tkwi w takim właśnie miejscu?
Na dokładkę libretto Platée znakomicie się do takiej transpozycji nadaje. Mamy więc liderów, olimpijskich władców Jowisza i Junonę, kręcących się wokół nich usłużnych wielbicieli: Merkurego, Kitajrona, Momusa i Amora, La Folie, czyli Szaleństwo – przybyłą z zewnątrz, ale na tyle silną, by bez problemu narzucić wszystkim swoją wizję i wreszcie prawdziwego outsidera, okropnie brzydką i w dodatku zarozumiałą nimfę-żabę, tytułową Plateę. Co ciekawe – w oryginale jest to rola przewidziana dla tenora. Powierzenie jej obecnie męskiemu śpiewakowi nabiera szczególnie mocnego znaczenia. Platea to przecież mężczyzna – nieheteronormatywny/transpłciowy/transwestyta? Jednym słowem prawdziwy odmieniec, którego inność jest dziś szczególnie trudna.
Wszystkie te wątki zostały w przedstawieniu świetnie wyeksponowane i wygrane, a zainscenizowanie romansu Jowisza z Plateą, aby zakpić z zazdrości Junony i równocześnie ją rozbroić, a wszystko kosztem tego/tej innej, zagrało znakomicie. Platea jest bowiem spragniona akceptacji i miłości, nie zważa na ostrzeżenia jedynej jej życzliwej osoby, czyli Clarine, przyjmuje awanse Jupitera z całą naiwnością i niekłamanym entuzjazmem. Obnażona podczas przygotowanej ceremonii ślubnej, bezlitośnie wyśmiana przez tłum, poniżona i upokorzona, zostaje sama ze swoją odmiennością i samotnością. Nieoczekiwanie ballet buffon nabiera cech prawdziwego tragizmu, a towarzyszący ostatnim chwilom Platei chóralny śmiech jakoś nie udziela się widzom. Wszystko, co zaplanował w swoim dziele Rameau zostało w przedstawieniu znakomicie wygrane i wykorzystane. Bardzo dobrze w tę koncepcję wpasowała się scenografia i kostiumy przygotowane przez Zuzannę Markiewicz. Od strony inscenizacyjnej przedstawienie nie miało słabych stron.
O tym, że młodzi wykonawcy byli szczególnie predestynowani do grania w tak uwspółcześnionej operze pisałam wyżej. Sprawdzili się świetnie! W spektaklu brali udział studenci Wydziału Sztuk Scenicznych Akademii Muzycznej w Łodzi, Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie i Haute École de Musique w Genewie. Ja widziałam druga obsadę i po konfrontacji z widzami pierwszej obsady trochę żałuję, że nie widziałam na scenie Łukasza Baltazara Kózki. Ale jeśli rzeczywiście jest tak znakomicie zapowiadającym się tenorem, to na pewno wkrótce wszyscy o nim usłyszymy. Rola tytułowa jest szczególnie trudna, bo wymaga nie tylko dobrze ustawionego głosu, ale także operowania onomatopeją. Platea to przecież żaba, demonstruje więc cała gamę skrzeków i rechotów, co miało w zamierzeniu zwiększyć komizm postaci. Paul Belmonte radził z tym sobie średnio, wyraźnie był skupiony bardziej na ‚ludzkiej’ stronie swojego bohatera. Na wyróżnienie zasługują moim zdaniem Aleksandra Bednarz jako Szleństwo i Weronika Leśniewska jako Junona obie dziewczyny z mocnymi, dobrze ustawionymi głosami. A w ogóle – cała młoda ekipa spisywała się świetnie i dawała z siebie wszystko!
Warto też wspomnieć o tańcu – w końcu to ballet buffon. Taniec w barokowej operze francuskiej jest równie ważny, co śpiew, a momentami ważniejszy. Ruch sceniczny przygotowała Agnieszka Łuczyńska i był to taniec zupełnie współczesny, a równocześnie naturalny dla młodych tancerzy, czyli studentów Instytutu Choreografii i Technik Tańca Akademii Muzycznej w Łodzi. W tym żywiołowym tańcu uczestniczyli również zupełnie swobodnie soliści i chór śpiewający w tym przedstawieniu.
I last but not least – orkiestra międzyuczelniana, prowadzona przez Marcina Sompolińskiego, a przygotowywana przez doświadczonego wiolonczelistę Jakuba Kościukiewicza, który zresztą wspierał młodych muzyków w orkiestrze, grała świetnie, tak samo żarliwie i równocześnie precyzyjnie. Rameau w ich wykonaniu brzmiał nad podziw dobrze.
Podsumowując – to była jedna z moich bardziej udanych wypraw muzycznych ostatnich lat. Marzę o takich właśnie inscenizacjach pokazujących prawdziwą siłę opery barokowej, która nie jest muzealną ciekawostką, a znakomicie trafia we współczesną wrażliwość, także wrażliwość młodych widzów i słuchaczy. Przedstawienie przygotowane przez Natalię Kozłowską dobitnie to pokazało i udowodniło. Mam nadzieję, że zarejestrowano choćby fragmenty, bo naprawdę było warto!