Archiwa tagu: Capella Cracoviensis

„Belshazzar” by Pluhar

Georg Friedrich Haendel, Belshazzar, HVW 61
Filharmonia im. Karola Szymanowskiego w Krakowie
20 marca 2025

Wykonawcy
Belshazzar (tenor) – Karol Kozłowski
Nitocris (sopran) – Joanna Sojka
Cyrus (kontratenor) – Rafał Tomkiewicz
Gobrias (bas) – Sebastian Szumski
Daniel (kontratenor) – Jakub Foltak
Orkiestra i Chór Capella Cracoviensis, dyr. Christina Pluhar

Bardzo doceniam działania i aktywność, z jaką Capella Cracoviensis pod wodzą Jana Krzysztofa Adamusa promuje twórczość oratoryjną Haendla. W ubiegłym roku gościnnie w Filharmonii Krakowskiej mogliśmy usłyszeć 3xS, czyli: Salomona (w marcu), Susannę (w kwietniu) i Samsona (w maju). W tym roku jak do tej pory mogliśmy podziwiać Belshazzara – chyba po raz pierwszy w Polsce (nie znalazłam wzmianki o innych wykonaniach tego oratorium na naszych scenach). Jednak zamiast Adamusa Capellę prowadziła teorbanistka i twórczyni popularnej L’Arpeggiaty Christina Pluhar.

Mimo że Belshazzar jest dziełem z oratoryjnego okresu twórczości Haendla, nie brak mu prawdziwie teatralnego dramatyzmu i z pewnością poradziłby sobie świetnie na scenie operowej. Librecista Charle Jennens, twórca libretta do innego „dramatu władzy” – Saula, był znawcą Szekspira, co w obu tych teatralnych oratoriach znakomicie widać.

Historia nawiązuje do znanych z Biblii wydarzeń z okresu niewoli babilońskiej: rozpustny Baltazar, władca Babilonu, urządza świętokradczą ucztę, podczas której pije wino z naczyń zrabowanych ze zburzonej świątyni jerozolimskiej. Ten postępek wywołuje reakcję Jahwe, który zsyła rękę kreślącą na ścianie królewskiego pałacu zagadkowy napis „mane, tekel, fares”. Napis potrafi zinterpretować jedynie żydowski prorok Daniel, a przepowiada on upadek Babilonu. Perski władca Cyrus właśnie oblega miasto i je zdobywa, co wypełnia boską przepowiednię. Autorskim pomysłem librecisty jest postać matki Baltazara – Nitokris, bezskutecznie namawiającej syna do przejścia na drogę cnoty. Znakomitym z kolei pomysłem kompozytora jest przydzielenie chórowi w każdym z jego wcieleń – Babilończyków, Persów i Żydów – odmiennego charakteru wyrażonego środkami muzycznymi. Tak mocne i znaczące prowadzenie chóru komentującego wydarzenia jest wg Kamińskiego dowodem na to, że Haendel wrócił do XVI-wiecznych źródeł opery jako próby wskrzeszenia antycznego dramatu greckiego.

Trójaktowe oratorium zostało w Krakowie podzielone na dwie części, nieco je też skrócono w partii Gobriasa ze względu na niedyspozycję Sebastiana Szumskiego, którego wszystkie arie zostały pominięte. A i tak starczyło dramatu na trzy godziny bez kwadransa.

W roli tytułowej usłyszeliśmy tenora Karola Kozłowskiego. Jest ostatnio bardzo aktywny i to kolejny koncert, na którym podziwiam jego głos, a przede wszystkim umiejętności interpretacyjne. Kozłowski jest znany z ekspresyjnego i pełnego dynamiki śpiewu. Być może z tego powodu jest często wybierany do partii Ewangelisty w pasjach – w tym miesiącu słyszałam go w tej roli dwukrotnie: w Brocken-Passion Telemanna na zamku Królewskim i w Pasji wg św. Mateusza Bacha w Filharmonii Narodowej. W Heandlowskim Baltazarze miał być „tym złym”, starał się więc najpełniej oddać opisane w biblii cechy swojego bohatera – pychę, nadmierną pewność siebie, lekceważenie wobec obaw i próśb matki, a podczas feralnej uczty – fakt, że Baltazar ewidentnie nadużył wina (Leet the deep bowl thy praise confess). Trzeba przyznać, że tytułowy bohater oratorium w jego interpretacji – chwilami niemal brawurowej – był wiarygodny i przykuwający. Zapadł mi szczególnie w pamięć energetyczny duet z Nitokris z końca pierwszego aktu O dearer than my life, forbear!

Wykreowana przez Jennensa postać królowej-matki to z kolei popis jedynej w tym oratorium postaci kobiecej – sopranistki Joanny Sojki. Nitokris rozpoczyna oratorium długim recytatywem i poruszającą arią (Thou, God most high and Thou alone). Jednak największy kunszt ukazała w żałobnej arii Regard, o son, my flowing tears z aktu II i otwierającej akt trzeci dramatycznej arii Alternate hopes and fears distract my mind – obie obok umiejętności interpretacyjnych wymagały dużej skali i swobody prowadzenia linii melodycznej. Arie Haendla zwykle są wymagające dla głosów sopranowych i tak było i tym razem, Joanna Sojka wykonała swoje zadanie znakomicie.

Postać perskiego księcia Cyrusa usłyszeliśmy w interpretacji Rafała Tomkiewicza, który mimo europejskiej kariery często śpiewa też w Polsce. I całe szczęście! Jego ciągły rozwój jest imponujący. Zmienia się wciąż jego piękny, miękki alt, nabiera pełni i wciąż nowych barw. Pogłębiają się także jego umiejętności interpretacyjnie, a ich skalę mogą obrazować dwie arie następujące niemal po sobie: zwycięska aria Destructive war, thy limits know i liryczny duet z Nitokris Great victor, at your feet I bow. Zainteresowanym karierą Tomkiewicza polecam wywiad, jakiego ostatnio udzielił „Ruchowi muzycznemu”.

Drugi z kontratenorów Jakub Foltak bez kompleksów odnajdował się w tym gronie – jego wysoki, czysty głos i swoboda, z jaką interpretował partię proroka Daniela dowodziły jego wszechstronności; radził sobie zarówno w partiach lirycznych, takich jak pierwsza aria Daniela O sacred oracles of truth, jak i w ariach pełnych energii, jak No to thyself thy trifles be z III aktu.

Christina Pluhar i soliści; fot. IR

Na koniec last but not least Orkiestra Capella Cracoviensis pod ręką Christiny Pluhar grała fantastycznie, a Chór Capelli bez wysiłku podążał za zmianami stylu i charakteru, które zaplanował Haendel w zależności od społeczności, którą przestawiał: beztroskich Babilończyków, zwycięskich Persów czy przerażonych świętokradczym postępkiem króla Żydów (Recall, o king, thy rash command!). Christina Pluhar nie byłaby sobą, gdyby nie zaskoczyła publiczności niezwykłym zabiegiem: w finale po zwycięskim kwartecie z towarzyszeniem chóru muzyka nagle przechodzi w piano, po czym jakby „gaśnie”. Wszyscy przyzwyczajeni do monumentalnych finałami, które znamy z Haendlowskich oratoriów, mogli przeżyć szok! Ale to niezwykłe, zaskakujące zakończenie pozostało ze mną jeszcze długo po wyjściu z krakowskiej filharmonii.

Belshazzar – wykonania

2025, 20 marca – Filharmonia im. Karola Szymanowskiego w Krakowie

Wkonawcy:
Belshazzar (tenor) – Karol Kozłowski
Nitocris (sopran) – Joanna Sojka
Cyrus (kontratenor) – Rafał Tomkiewicz
Gobrias (bas) – Sebastian Szumski
Daniel (kontratenor) – Jakub Foltak
Orkiestra i Chór Capella Cracoviensis, dyr. Christina Pluhar

Relacja – „Belshazzar” by Pluhar

Samson zwycięski po raz trzeci

Georg Friedrich HaendelSamson HWV 57
Filharmonia im. Karola Szymanowskiego, Kraków
16.05.2024

Wykonawcy
Samson (tenor) – Zbigniew Malak
Dalila, żona Samsona (sopran) – Rebecca Bottone
Micah, przyjaciel Samsona (kontratenor) – Xavier Sabata
Manoah, ojciec Samsona, Harapha, siłacz filistyński – Jakub Borgiel
Kobieta filistyńska, Izraelitka, Dziewica – Joanna Sojka
Filistyńczyk, Izraelita, Posłaniec – Bartosz Gorzkowski
Chór Capelli Cracoviensis
Capella Cracoviensis
dyr. Jan Tomasz Adamus

Kiedy w pamiętnym roku 2018 uczestniczyłam w dwóch koncertach oratorium Samson George’a Friedricha Haendla, nie sądziłam, że na kolejne spotkanie z tym dziełem przyjdzie mi czekać sześć lat! A jednak. Znów Kraków, znów Capella Cracoviensis i znów Samson.

To ostatnie z trzech zrealizowanych w tym roku w Krakowie oratoriów na „S”: Solomon, Susanna i Samson właśnie. Z nich Samson jest zdecydowanie najpopularniejszy, wielu twierdzi, że najpiękniejszy, choć w moim osobistym rankingu ustępuje Susannie.

O szczegółach dotyczących tego dzieła pisałam już dwukrotnie, tutaj więc w największym skrócie. Libretto autorstwa Newburgha Hamiltona zostało oparte w dużym stopniu na poemacie Johna Miltona Samson Agonistes. Premiera w roku 1743 przyniosła Haendlowi wielki sukces, a dzieło, podobnie jak Mesjasz, cieszyło się popularnością nawet w okresie zapaści barokowego repertuaru i zapomnienia jego oper.

Akcja jest wątła. W pierwszym akcie Samson rozpacza nad swoim upadkiem, odwiedzają go przyjaciel Micah i ojciec Monoah. W akcie drugim Samsona odwiedza zdradziecka Dalila, jednak jej awanse siłacz odrzuca. W kolejnej scenie do więzienia Samsona wkracza filistyński siłacz Harafa, kpiąc z upadku i ślepoty bohatera. Krótki trzeci akt to decyzja Samsona, aby zginąć, grzebiąc zarazem swych wrogów. Bohater spełnia ten plan, Izraelici opłakują i żegnają swego bohatera, który zwycięża, poświęcając siebie.

Partia tytułowa należy do tenora, podczas czwartkowego koncertu zmagał się z nią Zbigniew Malak. I muszę przyznać, że starał się bardzo, śpiewając wyraziście i ekspresyjnie (słynne Total eclipse!). Dzięki tym staraniom nawet pierwszy akt, który uważam za monotonny i przegadany (prześpiewany?), przykuwał uwagę.

W roli Micaha wystąpił Xavier Sabata – kontratenor znany w Krakowie, w którym występował już po raz trzeci. Ma głos o specyficznej barwie, nie każdemu odpowiada, jednak jest to doświadczony solista, bardzo sprawny technicznie, dobry w partiach lirycznych, w których jego alt radzi sobie najlepiej. Równie doświadczoną i renomowaną solistką jest też Rebecca Bottone, która wystąpiła w akcie drugim w partii Dalili.

Na pierwszym planie soliści i Jan Tomasz Adaus; fot. IR

Ale prawdziwą niespodziankę przynieśli w tym spektaklu bardzo młodzi soliści w rolach mniej eksponowanych, ale – jak to u Haendla bywa – dających możliwości popisu. To przede wszystkim Jakub Borgiel, występujący w podwójnej roli Manoaha i Haraphy. Fantastyczny głos, świetna interpretacja – obie role są skrajnie odmienne, mógł więc pokazać swoje możliwości. Równie duże wrażenie zrobiła na mnie Joanna Sojka w potrójnej roli – Filistynki, Izraelitki i Dziewicy, obdarzona przepięknym, koloraturowym sopranem, którym operowała swobodnie nawet w najwyższych rejestrach. To jej przypadła w udziale znana finałowa aria Let the bright seraphim z towarzyszeniem trąbki, popisała się również w duecie z Dalilą With plaintive notes w akcie drugim. Oboje skradli w spektaklu moje serce i na pewno będę pilnie obserwować ich dalsze kariery.

Capella Cracoviensis w skromnym składzie brzmiała zadziwiająco monumentalnie, chór równie dobrze jak sześć lat temu swobodnie przerzucał się z uduchowionych fraz Izraelitów w taneczne brzmienia Filistynów. Jednym słowem, udany koncert i udana realizacja wspaniałego dzieła.

Haendlowska „Susanna” w Krakowie

Georg Friedrich Haendel, Susanna, HWV 66

Koncert oratoryjny Muzyczne Mosty
Filharmonia im. Karola Szymanowskiego w Krakowie
25 kwietnia 2024

Wykonawcy:
Zuzanna – Solomiia Pavlenko
Sługa i Daniel – Karolina Augustyn
Joakim – Rafał Tomkiewicz
Pierwszy Starzec – Zbigniew Malak
Drugi Starzec i Chilkiasz – Paweł Konik
Chór i Orkiestra Capella Cracoviensis, dyr. Marcin Świątkiewicz

To było moje drugie spotkanie z tym absolutnie cudownym oratorium Haendla. O jego historii i… dwuznaczności pisałam szczegółowo w mojej poprzedniej relacji w roku 2016, dlatego tu nie będę tych przemyśleń powtarzać, choć nie sposób się do nich nie odwoływać. Zainteresowanych odsyłam do tekstu „Gdy nimfa wdzięki swe roztacza...”.

Oratorium Susanna, którego premiera odbyła się londyńskim Covent Gardem 10 lutego 1749 roku, należy do nurtu nieco mniej uduchowionych i patetycznych oratoriów mistrza i ma wręcz operowy charakter. Niestety trudno oczekiwać realizacji scenicznej, choć byłaby ona z pewnością bardzo ciekawa i dająca inscenizatorowi znakomite pole do teatralnej inwencji. Jednak przygotowanie takiej inscenizacji ponad trzygodzinnego dzieła wymagałoby ogromnych środków i niemałej odwagi. Tak więc cieszę się, że mogłam usłyszeć wersję koncertową.

Temat biblijny jest dobrze znany, choć pochodzi z apokryficznej Księgi Daniela. Przypomnijmy pokrótce: Cnotliwa Zuzanna, żona Joakima, pod nieobecność męża jest podglądana i pożądana przez dwóch Starców, żydowskich mędrców i sędziów. A ponieważ nie ulega ich pożądaniu, zostaje oskarżona o cudzołóstwo i skazana na śmierć. Szczęśliwie młody prorok Daniel wkracza w ostatnim momencie i demaskując knowania Starców, uwalnia Zuzannę od fałszywych oskarżeń.

Sami przyznajcie, że to temat cudownie teatralny. I w dodatku jakże gorący! Molestowanie młodej i pięknej kobiety przez wysoko postawionych w społecznej hierarchii mężczyzn – wydawałoby się, że słychać o tym szczególnie głośno po akcji mee too, a przecież to temat biblijny, obecny od zawsze w życiu i w kulturze. W dodatku jakże popularny w sztuce! Podglądający Zuzannę Starcy to temat niezliczonej liczby obrazów, żeby wspomnieć choćby Rembrandta i Rubensa. Jednym słowem – nic nowego pod słońcem.

Rembrandt van Rijn, Susanna i Starcy, 1647; fot. Wikipedia, Public domain

Realizacja muzyczna oratorium była tym razem bardzo solidna, co zawdzięczamy klasie i profesjonalizmowi Marcina Świątkiewicza, prowadzącego od klawesynu Capellę Cracoviensis. Orkiestra brzmiała lekko i subtelnie i nawet włączające się od czasu do czasu Haendlowskie „trąby” nie zakłóciły wdzięcznego i wręcz tanecznego brzmienia instrumentów. Poszczególne sceny wybrzmiewały precyzyjnie, bez nadmiernego pośpiechu, co pozwalało wręcz rozkoszować się tą cudowna muzyką.

Niestety, soliści nie zachwycili słuchaczy – z jednym wyjątkiem, o którym niżej. Warto tu wspomnieć o silnym, „krystalicznym”, choć jeszcze nieco surowym sopranie Solomii Pavlenko w roli Zuzanny.

Solistą szczególnie zasługującym na wyróżnienie był nasz świetny, choć wciąż młody kontratenor Rafał Tomkiewicz w partii Joakima. To solista już dojrzały, śpiewający dużo „w świecie” – głównie w Niemczech i w Wiedniu, na szczęście jednak udaje się go także stosunkowo często usłyszeć w kraju. Z koncertu na koncert jest coraz lepszy! Doskonali swój głos, ale też umiejętności techniczne i interpretacyjne. Partia Joakima pozwalała na pokazanie całego wachlarza tych umiejętności, technicznych i głosowych w ariach brawurowych, ale też głębokich emocji w ariach lirycznych – szczególnie te ostatnie świadczyły o dojrzałości artystycznej i interpretacyjnej solisty. Podziwiałam go już wielokrotnie, a i tym razem się nie zawiodłam. Partia Joakima w interpretacji Rafała Tomkiewicza była znakomita!

Solomiia Pavlenko i Rafał Tomkiewicz w duecie Zuzanny i Joakima; fot. IR

Na koniec mała łyżka dziegciu – frekwencja. Sala filharmonii była zapełniona zaledwie w części, choć wydarzenie było naprawdę dużej miary. Wiem, dzień powszedni, ponad trzygodzinny koncert, wczesna godzina. Ale znam wiele osób, które przyjechały specjalnie na ten koncert nawet z daleka (jedną taka osobę nawet dość dobrze!). Na szczęście ta publiczność, choć nieliczna, potrafiła nagrodzić wykonawców długą, stojącą owacją. Należało się!

Germanico in Germania – wykonania

2017, 27 stycznia – Festiwal Opera Rara, Teatr im. Juliusza Słowackiego, Kraków

wersja koncertowa

Wykonawcy:
Germanico – Max Emenuel Cencic (kontratenor)
Ersinda – Julia Lezhneva (sopran)
Segeste – Gyorgy Hanczar (tenor)
Cecina (sopran) – Marzena Lubaszka (sopran)
Rosmonda – Dilyara Idrisowa (sopran)
Arminio – Mary-Ellen Nesi – (mezzosopran)
Capella Cracoviensis, dyr. Jan Tomasz Adamus

Relacja

Haendel zielono-wrzosowy

2021, 18 maja – Filharmonia im. Karola Szymanowskiego w Krakowie, Capella Cracoviensis, koncert w ramach projektu Muzyczne Mosty

Wersja koncertowa dwuaktowa (HWV 49a), premiera online
Capella Cracoviensis
Chór Kameralny Filharmonii Krakowskiej
Dyrygent i klawesyn – Marek Toporowski
Galatea – Jolanta Kowalska-Pawlikowska
Acis – Krystian Adam Krzeszowiak
Damon – Magdalena Łukawska
Polyphemus – Sebastian Szumski

Acis and Galatea to jeden z ulubionych tematów Haendla. Tej tragicznej miłosnej historii poświęcił jedno ze swoich wczesnych dzieł, włoską serenatę Aci, Galatea e Polifemo z 1708 roku, powrócił do niej dziesięć lat później, wspierając się angielskim już tekstem o nie do końca pewnym autorstwie, być może Johna Gaya lub Alexandra Pope’a.  Dzieło zostało wystawione latem 1718 na prywatnej scenie księcia Chandos w Cannons. Musiało się spodobać, skoro było – jakby dziś powiedziano – chętnie piracone. W 1731 roku wystawiono je bez zgody kompozytora. W reakcji na to Haendel przygotował kolejną trzyaktową wersję, którą zaprezentował w 1732 roku, a do której włączył fragmenty swojej włoskiej serenaty.  Dzieło było bardzo popularne i doczekało się niezliczonych wersji i przeróbek (włącznie z wersją instrumentowana przez Mozarta), dlatego trudno dziś powiedzieć nawet, ile powinno sobie liczyć aktów – każda liczba od jeden do trzy jest prawdziwa.

Pewnie dlatego najczęściej wystawia się Acisa and Galateę jako jeden zwarty utwór, bez przerw, taką wersję np. zaprezentował w Katowicach Paul McCreesh w 2018 roku. W podobny sposób zaprezentowała się serenata podczas koncertu online z Filharmonii Krakowskiej w wykonaniu kilkorga solistów, Capelli Cracoviensis prowadzonej od klawesynu wyjątkowo przez Marka Toporowskiego, ze wsparciem Chóru Kameralnego Filharmonii Krakowskiej. Partię Galatei wykonała Jolanta Kowalska-Pawlikowska i była w niej w odpowiednich dawkach zmysłowa i kokieteryjna,  z wyjątkowym wdziękiem wykonała pastoralna arię z towarzyszeniem fletu piccolo rozpoczynającą serenatę. Nieco słabiej wypadła w partiach dramatycznych, choć głos ma silny i pozwalający na nieco bardziej dramatyczną interpretację.

Jolanta Kowalska-Pawlikowska jako Galatea; fot. IR

Acisa zaśpiewał Krystian Adam Krzeszowiak i musze przyznać, że choć mam dystans do partii tenorowych pisanych przez Haendla, to ta partia jest absolutnie przepiękna, a została wykonana świetnie, z cała gamą ekspresji, żarliwości, liryzmu i emocji. Acis był równie przekonywający w ariach lirycznych (Love in her eyes), co dramatycznych (Love sounds th’alarm). Kulminacją radosnej pierwszej części serenaty był duet obojga kochanków (Happy we!).

Krystian Adam Krzeszowiak jako Acis; fot. IR

Na tle głównych protagonistów nieco bezbarwnie wypadł Polifem w wykonaniu Sebastiana Szumskiego, poprawnie głosowo, lecz zbyt powściągliwie interpretacyjnie. A przecież to partia pozwalająca na rozwinięcie interpretacyjnych skrzydeł, o czym mogliśmy się przekonać na wspomnianym koncercie katowickim! Jednak największym rozczarowaniem był dla mnie Damon kreowany – nie wiedzieć czemu – przez sopranistkę Magdalenę Łukawską. To przecież partia tenorowa, często łącząca zresztą w sobie partie dwóch postaci pasterzy, przyjaciół Acisa, Damona i Korydona. To do Korydona należy najpiękniejsza moim zdaniem aria całej serenaty (Would you gain), która wypadła jednak blado w tej sopranowej transkrypcji. Za to oba chóry, zarówno otwierający koncert  Oh, pleasure, jak i żałobne Mourn, all ye muses wypadły bardzo dobrze.

Trójka bohaterów w dramatycznym tercecie; fot. IR

Podsumowując – koncert online w żaden sposób nie daje się porównać do osobistego uczestnictwa, jednak jak każdy spragniony ukochanej muzyki meloman, wysłuchałam Haendlowskiego arcydzieła z przyjemnością, rekompensującą każde usterki. Jak napisał Piotr Kamiński w swoim „Tysiąc i jedna opera” – Acis i Galatea to jedno z najczystszych arcydzieł „zielono-wrzosowej” weny Haendla. Jak można narzekać na ten zielono-wrzosowy wieczór, nawet jeśli słuchamy i patrzymy tylko na ekran komputera.

Rodelinda – inscenizacje

2020, 6 marca – Polska Opera Królewska, Teatr Królewski w Łazienkach, Warszawa

Kierownictwo muzyczne – Krzysztof Garstka
Reżyseria – Andrzej Klimczak
Scenografia – Marlena Skoneczko
Opieka artystyczna – Olga Pasiecznik
Ruch sceniczny – Jacek Tyski
Reżyseria świateł – Karolina Gębska
Projekcje – Marek Zamojski

Wykonawcy
Rodelinda – Ewa Leszczyńska, Sylwia Olszyńska, Olga Pasiecznik
Bertarido – Kacper Szelążek, Rafał Tomkiewicz
Grimoaldo – Sylwester Smulczyński, Rafał Żurek
Eduige – Natalia Kukhar, Joanna Talarkiewicz
Unulfo – Rafał Tomkiewicz, Magdalena Pluta, Małgorzata Bartkowska
Garibaldo – Artur Janda, Jarosław Kitala, Paweł Michalczuk
Flavio – Jan Czajka, Franciszek Kaczorowski

Capella Regia Polona, dyr. Krzysztof Garstka

Relacja

 

2013, 13 czerwca – Festiwal Opera Rara, Teatr im. J. Słowackiego, Kraków

Wersja koncertowa

Wykonawcy:
Rodelinda – Karina Gauvin
Bertarido – Franco Fagioli
Grimoaldo – Carlo Allemano
Garibaldo – Ugo Guagliardo
Eduige – Marina De Liso
Unulfo – Filippo Mineccia

Capella Cracoviensis, dyr. Jan Tomasz Adamus

Dekonstrukcja polskiej historii, czyli „Sigismondo” Rossiniego na Opera Rara

Gioacchino Rossini, Sigismondo

Festiwal Opera Rara 2020 – 23, 26, 28 i 30 stycznia 2020
Teatr im. J. Słowackiego, Kraków

Wykonawcy:
Sigismondo (kontratenor) – Franco Fagioli
Aldimira (sopran) – Francesca Chiejina
Ulderico/Zenovito (bass) – Keneth Kellogg
Ladislao (tenor) – Pablo Bemsch
Anagilda (sopran) – Marzena Lubaszka
Radoski (tenor) – Bartosz Gorzkowski

Chór i Orkiestra Capella Cracoviensis pod dyr. Jana Tomasza Adamusa

Sigismondo nie należy do najlepszych oper Rossiniego, daleko mu do popularności Cyrulika Sewilskiego czy Wilhelma Tella. Dla polskiej sceny operowej ma jedną niewątpliwą zaletę – jej akcja rozgrywa się w Polsce, a bohaterami są polski król, jego żona i członkowie ich dworu. Wydawać by się mogło, że ta tematyka będzie bliższa i bardzo atrakcyjna dla polskiej publiczności. Jednak przedstawione okoliczności i wydarzenia okazały się w pełni mityczne i zupełnie oderwane od znanych nam realiów.

Okoliczności w tej operze są z całą pewnością ahistoryczne: król Zygmunt nie przypomina żadnego z polskich władców, jego żona Aldimira również, choć ożenek z cudzoziemką był częstym wyborem wśród polskich monarchów. Przestawiona w operze historia jest – jak to często w operach bywa – stekiem nonsensów: król skazuje na śmierć swoją żonę za niewierność, choć oskarżenie jest wyłącznie intrygą odrzuconego przez Aldimirę dworaka Władysława. Węgierski król i ojciec królowej Ulderyk, żądny zemsty za stracenie córki, wyrusza przeciw Zygmuntowi z węgierskim wojskiem. Król tymczasem wyrusza na łowy i w leśnej chacie odnajduje Ziemowita, który rzekomo mieszka tam z córką. Jest to, oczywiście, ukrywająca się, cudem ocalona Aldimira. Władysław namawia króla na zaproszenie dziewczyny na dwór, gdzie ma udawać królową i w ten sposób zapobiec inwazji. Uprzedzony przez Władysława Ulderyk nie rozpoznaje jednak córki i dąży do bitwy. Pokonany Zygmunt uświadamia sobie, że coraz głębszym uczuciem obdarza dziewczynę, którą wciąż uważa za córkę Ziemowita. Aldimira postanawia odrzucić przebranie i wespół z innym dworzaninem, Radoskim, ujawnia intrygę, uśmierza gniew ojca, przebacza mężowi i doprowadza zdradzieckiego Władysławą do lochu.

Nawet sam Rossini uważał libretto tej opery za nudne i nieudane. I choć w warstwie muzycznej odnaleźć możemy wiele przejmująco pięknych momentów, publiczność wenecka podczas premiery w roku 1814 nie przyjęła jej z entuzjazmem, a sam kompozytor był wdzięczny słuchaczom, że jej… nie wygwizdali.

Inscenizacja takiego dzieła to prawdziwe wyzwanie. Intryga jest tak żałosna, że trudno ją traktować serio. Z drugiej strony warstwa muzyczna jest jak najbardziej poważna, pełna emocjonalnej prawdy i autentycznego dramatu. Jak znaleźć klucz do dzieła, w którym tak dziwacznie współistnieje groteska i tragedia? Wydaje się, że Krystian Lada – młody, zdolny i już nagradzany reżyser – znalazł do tej opery klucz idealny. Poszedł po prostu… śladem Rossiniego. Skoro wybitny włoski kompozytor dokonać mógł na scenie swoistej dekonstrukcji polskiej historii, Lada postanowił pójść w niej dalej i potraktować materię historyczną z podobną swobodą. Równocześnie w swojej inscenizacji splótł w sposób bardzo przemyślny elementy tragedii i groteski. Udało mu się zachować równowagę pomiędzy rozgrywającym się na naszych oczach miłosnym dramatem, a groteskowym nieprawdopodobieństwem scenicznych intryg.

Ramę wydarzeń stanowi przywołany w prologu obraz Matejki Hołd pruski, uczestnicy wydarzeń są jakby postaciami zdjętymi z tego płótna. Mamy więc króla i królową, refleksyjnego błazna Stańczyka, biskupa, dworzan, rycerzy i husarzy w wielu odmianach. Te matejkowskie, heroiczne postacie przepuścił reżyser wyraźnie przez filtr Gombrowicza. Polskość odmieniana przez wszystkie przypadki z całym katalogiem jej obsesji i stereotypów, staje się znaczącym tłem dla osobistego dramatu wyraźnie niedorosłego emocjonalnie mężczyzny (król w krótkich spodenkach!) i jego dojrzałej partnerki, rozdartej pomiędzy uczuciem do męża a rozczarowaniem.

Król Zygmunt na tronie w kształcie dziecięcego krzesełka i jego gnieźnieński dwór; fot. Klaudyna Schubert

Główny motyw festiwalowych inscenizacji – przeciwstawienia swój-obcy, mury i mosty – jest wygrane w dziesiątkach scen: komicznych, dramatycznych, groteskowych i złowieszczych. Żebyśmy wszystko do końca zrozumieli, w drugim akcie nad sceną zawisa ogromy napis „Polska dla Polaków”, a grupa wojów wokół walczącego króla, przypominających jako żywo witkacowskich „dziarskich chłopców”, wymachuje w stronę przeciwnika wszystkim, co ma kojarzyć się z polskością – od husarskich skrzydeł i biskupich pastorałów po łeb turonia i krakowską szopkę.

Franco Fagioli jako Zygmunt, król Polski; fot. Klaudyna Szchubert

Jak w tym wszystkim odnalazła się międzynarodowa ekipa solistów? Trzeba odpowiedzieć, że całkiem dobrze. Strona wykonawcza to najmocniejszy punkt krakowskiej inscenizacji. W roli tytułowej wystąpił jeden z najznakomitszych, a wielu sądzi, że najznakomitszy kontratenor dzisiejszych scen, Argentyńczyk Franco Fagioli. To nie pierwsza jego rola w operze Rossiniego, jego głosowe warunki i umiejętności pozwalają mu na pełną swobodę wykonawczą, niemal nie zauważamy technicznych trudności, którym musi sprostać. Jest też znany ze zdolności nasycenia swojego śpiewu silną emocją, co w tej roli wydaje się bardzo potrzebne. Okazał się też bardzo dobry aktorsko, a nie miał łatwego zadania. Zygmunt nie jest postacią wzbudzającą sympatię – to rozkapryszony, niedojrzały emocjonalnie egoista, przeżywający hamletowskie rozterki, ale i na naszych oczach wewnętrznie dojrzewający.

Francesca Chiejina jako monumentalna polska królowa Adimira; fot. Klaudyna Schubert

Wydawało się, że Fagioli – prawdziwa gwiazda – zdominuje ten spektakl. ale okazało się, że znalazł w pozostałych wykonawcach równych mu partnerów. Młoda nigeryjsko-amerykańska sopranistka Francesca Chiejina ma już za sobą kilka znaczących ról. Jej interpretacja postaci Adimiry była bardzo dojrzała. Artystka potrafiła nasycić rolę dramatem i emocją, unikając przy tym jakichkolwiek sentymentalnych czy czułostkowych tonów, co wcale nie było łatwe. Dzięki usadowieniu pośrodku publiczności w pierwszym akcie, widzowie siedzący bliżej mogli ją obserwować z bliska. Wielki głos, znakomita interpretacja, naprawdę świetna rola. Oba jej duety z Fagiolim – w pierwszym akcie śpiewany równocześnie ze sceny i od publiczności, co sprawiało dodatkową trudność, i miłosny duet w akcie drugim – były niezapomniane.

Duże wrażenie podczas premiery wywołał również urodzony w Argentynie i wykształcony we Włoszech tenor Pablo Bemsch. Znakomity głosowo i aktorsko, potrafił nadać granej przez siebie roli Ladislao znaczenie wyrastające ponad standardową rolę intryganta. W pierwszym akcie przesłaniał wręcz pozostałych wykonawców. To jednaj z najlepszych, jeśli nie najlepsza partia w tym spektaklu!

Król węgierski, czyli Kenneth Kellogg w krakowskiej czapce z uwagą obserwuje wydarzenia na polskim dworze; fot. Dufaj

I last but not least – amerykański bas Kenneth Kellogg w podwójnej roli Ulderico/Zenovito był równie przekonujący, co pozostali protagoniści. Zgrabnie też porzucił udawanie statecznego starca Ziemowita w krakowskiej czapce w akcie pierwszym, na rzecz silnego i surowego węgierskiego króla w akcie drugim. Jego powaga znakomicie równoważyła groteskowość „pospolitego ruszenia” jego adwersarzy.

Właściwie każdy punkt obsady spektaklu było bardzo mocny, wszyscy też dobrze wpisali się w koncepcję reżysera. Znakomity wokalnie i aktorsko był też chór Capelli Cracoviensis zarówno w roli królewskich dworzan, jak i „dziarskich chłopców”. Orkiestra Capella Cracoviensis pod wodzą Jana Tomasza Adamusa grała swobodnie, choć bez brawury. Nie dostrzegłam żadnych znaczących problemów ze strony instrumentalistów, a kierownictwo muzyczne spektaklu wydaje mi się bez zarzutu.

Uznanie należy się całej ekipie realizatorów tego wydarzenia, przede wszystkim reżyserowi i solistom, za umiejętność zrobienia z niezbyt udanego dzieła Rossiniego spektaklu ciekawego, dającego do myślenia, a przede wszystkim sprawiającego melomanom i miłośnikom opery ogromną przyjemność.

Sigismondo – wykonania

2020, 23 stycznia – Festiwal Opera Rara 2020, Teatr im. J. Słowackiego, Kraków

Koncepcja i reżyseria – Krystian Lada
Scenografia i kostiumy – Natalia Kitamikado
Reżyseria światła – Maarten Warmerdam
Wizualizacje – Jagoda Chalcińska

Wykonawcy:
Sigismondo (kontratenor) – Franco Fagioli
Aldimira (sopran) – Francesca Chiejina
Ulderico/Zenovito (bass) – Keneth Kellogg
Ladislao (tenor) – Pablo Bemsch
Anagilda (sopran) – Marzena Lubaszka
Radoski (tenor) – Bartosz Gorzkowski

Chór Capella Cracoviensis
Orkiestra Capella Cracoviensis pod dyr. Jana Tomasza Adamusa

Relacja

Sigismondo

Sigismondo

dramma w dwóch aktach
muzyka Gioachino Rossini
libretto Giuseppe Foppa

premiera w Teatro La Fenice w Wenecji, 26 grudnia 1814

Premierowa obsada
Sigismondo (alt) – Mariette Marcolini
Aldimira (sopran) – Elisabetta Manfredfini-Guarmani
Anagilda (sopran) – Marianna Rossi
Ladoslao (tenor) – Claudio Bonoldi
Ulderico/Zenovito (bas) – Luciano Biancchi
Radoski (tenor) – Domenico Bartoli

Akt I

Króla Zygmunta dręczą napady szaleństwa. Jego doradca Radoski i dwórka Anagilda martwią się o króla. Na gnieźnieńskim dworze pojawia się też Ladislao. Sigismodo zwierza mu się, że nawiedza go duch żony, Aldimiry, którą za niewierność skazał na śmierć. W rzeczywiśtości Aldimira była niewinna, a o zdradę oskarżył ją Ladislao, którego awanse odrzuciła. Królewski doradca boi się ujawnienia spisku. Tymczasem król Węgier, ojciec straconej królowej, Ulderico przygotowuje inwazję na Polskę, aby pomścić śmierć córki.

W wiejskiej chacie pod lasem mieszka Zenovito z córką Egelindą. W rzeczywistości jest to ukrywająca się królowa Aldimira, ocalona przed śmiercią przez szlachetnego Ziemowita. Gdy w pobliżu pojawia się orszak myśliwski króla, Zenovito przedstawia kobietę jako swoją córkę. Król i Ladislao są wstrząśnięci podobieństwem kobiety do straconej królowej. Ziemowit podsuwa pomysł, aby jego rzekoma córka udała się z królem na gnieźnieński dwór jako królewska małżonka i dzięki temu zapobiegła inwazji Ulderyka.

Akt II

W Gnieźnie wszyscy witają odnaleziona królową. Sigismondo zaczyna się zakochiwać w rzekomej Egelindzie. Tymczasem Radoski odnajduje list, w którym opisany jest spisek Ladislao i przekazuje go królowej. Aldimira spotyka się z ojcem, ten jednak – uprzedzony o oszustwie przez Ladislao – nie poznaje w niej córki. Rozpoczyna się bitwa, którą przegrywają Polacy. Sigismodo dostaje się do niewoli. Aldimira ujawnia spisek Ladislao, Sigismodo boi się, żona nie przebaczy mu winy, ona jednak wyznaje mu, że wciąż go kocha. Ulcerico wciąż nie dowierza Aldimirze, zostaje przekonany dopiero po przedstawieniu mu dowodu w postaci listu Ladislao. Sigismondo skazuje intryganta na więzienie. Małżonkowie padają sobie w ramiona, obaj królowie zaś się godzą.

Wykonania w Polsce

Dekonstrukcja polskiej historii, czyli „Sigismondo” Rossiniego na Opera Rara